„Maść, którą robiliśmy z dziadkiem… czyli o propolisie, pszczołach i domowym lekarstwie”
- ingahoosyniuk
- 17 cze
- 4 minut(y) czytania
Usiądź, dziecko. Zaparz sobie rumianku, owiń się chustą i posłuchaj. Opowiem Ci dziś o maści, którą robiliśmy kiedyś z dziadkiem – w zimowe wieczory, gdy wiatr huczał w kominie, a śnieg skrzypiał pod zamszowymi butami. To była maść z propolisu – prosta, a taka, co potrafiła uleczyć więcej, niż niejeden syrop z apteki.

Co to takiego ten propolis?
Pszczoły nie tylko miód noszą. Gdy liście opadają z drzew, a świat zamiera przed zimą, one zbierają żywice z pąków i kory. Mieszają je z własnymi enzymami, tworząc propolis – kleistą, złotobrązową substancję, którą zaklejają szpary w ulu. Dla nich to tarcza – dla nas: naturalny lek.
Działa przeciwbakteryjnie, przeciwgrzybiczo i przyspiesza gojenie ran. Kiedyś mawiało się: „Tam, gdzie pszczoła dotknie, tam nie wejdzie choroba.” I coś w tym było, bo nikt nie chodził wtedy z witaminami w kieszeni – a ludzie zdrowi byli, uśmiechnięci i rumiani.

Domowa maść propolisowa – receptura babcina
Zanim Ci podam przepis, wiedz jedno: nie potrzebujesz laboratorium, jedynie czyste ręce, dobre serce i odrobinę cierpliwości. Takie właśnie były nasze domowe lekarstwa.
Składniki na maść propolisową:
20 g naturalnego wosku pszczelego (najlepiej od pszczelarza)
50 ml oleju kokosowego lub oliwy z oliwek
1 łyżeczka (ok. 5 g) ekstraktu z propolisu (10–20%) – możesz kupić gotowy lub zrobić samodzielnie
Opcjonalnie: kilka kropli olejku lawendowego lub z drzewa herbacianego
Sposób przygotowania:
Rozpuść wosk i olej w garnuszku lub kąpieli wodnej powoli podgrzej olej kokosowy i dodaj do niego starty (lub pocięty) wosk pszczeli. Mieszaj drewnianą łyżeczką, aż wszystko się rozpuści.
Dodaj propolis gdy masa lekko przestygnie, dodaj ekstrakt z propolisu. Nie rób tego przy wysokiej temperaturze – straci swoje właściwości. Mieszaj spokojnie, jakbyś warzyła miksturę na dobry sen.
Gotową maść wlej do wyparzonego szklanego słoiczka. Zakręć, gdy wystygnie. Trzymaj w chłodnym, ciemnym miejscu. Wytrzyma nawet kilka miesięcy.
Najlepsza maść powstaje w ciszy – gdy nie spieszy się ręka, a intencja jest czysta.
Do czego używać?
Oj, do wielu rzeczy… Gdy ręce popękają od zimna, gdy ugryzie komar, gdy pojawi się zadrapanie, opryszczka albo drobna ranka – ta maść pomoże. Smaruj cienką warstwą, nie trzeba jej wiele.
Dawniej kobiety nosiły ją w małym pudełeczku w kieszeni fartucha. „Na wszelki wypadek”, mówiła babcia, a potem dotykała dłoni dziecka z taką troską, że i bez maści już było lepiej.

Z pamiętnika prababci...
„Na jesieni, kiedy powietrze robi się cięższe, a serce tęskni do słońca, wyjmuję z kredensu słoiczek z maścią. Ma zapach pszczół, łąki i lata. Wystarczy odrobina, by poczuć znów ciepło rąk dziadka, który mi ją kiedyś zrobił.”
Tak pisała prababcia w zeszycie z przepisami i modlitwami. Zeszyt pożółkły, z kropką po mleku na rogach i zapachem goździków w kartkach. Nie potrzebowała laboratoriów – wystarczały jej oczy, które widziały dobro i ręce, które umiały je podać.

Kilka babcinych porad:
Nie śpiesz się. Rób maść przy spokojnej muzyce lub w ciszy – niech to będzie rytuał.
Używaj starych słoiczków. Takich po marmoladzie lub dżemie. Nie wyrzucaj tego, co jeszcze ma duszę.
Podaruj komuś w prezencie. Zawiń w lnianą serwetkę, napisz etykietkę ręcznie. Dziś takie gesty leczą bardziej niż słowa.
Zanim przyszły buteleczki ze szkła i aptekarskie etykiety, była lniana serwetka, drewniana łyżka i matczyna ręka nad garnkiem.
Wśród zapisków prababci obok receptury na domową maść, warto dziś dopisać też parę wskazówek z naszych czasów. W sklepach z kosmetykami można odnaleźć małe słoiczki z balsamami, których formuła oparta jest na naturalnym wosku pszczelim – często wzbogacone o oleje i witaminę E, idealne na spierzchnięte usta i skórę dłoni. Istnieją też całe serie inspirowane dawną pielęgnacją, gdzie miód stanowi główny składnik – znajdziemy w nich kremy, mydła, peelingi i odżywki o ciepłym zapachu i właściwościach odżywczych. To takie współczesne echo dawnych rytuałów – dla tych, którzy szukają prostoty, bliskości z naturą i zapachu, który przypomina kredens babci, a nie półkę w drogerii.

Nie wszystko, co dobre, musi być skomplikowane. Maść z propolisu to dowód, że najprostsze rzeczy często działają najskuteczniej. Nie kosztuje wiele, ale jej wartość — jak mówiły kobiety z dawnych lat — nie da się przeliczyć na złotówki.
Zrób ją, dziecko. Nie tylko po to, by mieć lekarstwo pod ręką — ale po to, by poczuć, jak to jest robić coś, co robiło się od pokoleń. Powoli, z miłością, z szacunkiem dla pszczół, natury i własnego ciała.
Dziękuję, że zajrzałaś do mojej domowej apteczki. Jeśli ten wpis był dla Ciebie jak ciepła herbata u babci – zostaw ślad. Możesz odwiedzić też mój sklep na Etsy, gdzie znajdziesz więcej takich opowieści, albo zajrzeć na Instagram, gdzie codziennie szepczę coś z serca.

コメント